Po raz pierwszy odkąd stąpam po ziemi, łaskawym okiem
spojrzałem na garnitury. Moja Małżonka byłaby zachwycona tą odmianą, bo dotąd
żywiłem niechęć do tego odzienia. Nie dlatego, że uważałem garnitur za zło
konieczne, lub dlatego że głupio w garniturze wyglądam, ale w moim przypadku,
nie widziałem praktycznego zastosowania, tego na ogół wizytowego ubioru. Praca,
dom, praca, dom itd., a w tak zwanym międzyczasie coś jeszcze. Może, gdybym
pracował w biurze, albo w charakterze ubezpieczyciela, czy agenta nieruchomości
lub ruchomości, przydałoby się takie wdzianko, lecz tam gdzie pracuję,
wyglądałbym co najmniej jak gość z innej planety. Stąd też moja niechęć, do
czegoś dla mnie, nieomal bezużytecznego.
Nie wiem skąd to się wzięło w mojej głowie, że to strój na
wybitne okazje, albo do noszenia jedynie przez biznesmenów i urzędników
państwowych. Bowiem w garniturze nawet największy gbur i zakapior, całkiem
nieźle się prezentuje. Nawet człowiek z zapyziałej wiochy, który poszedł w
politykę, jak świętej pamięci Andrzej Lepper. On też w garniaku nieźle
wyglądał. I nie było w jego wyglądzie jakiejś dysharmonii świadczącej o tym, że
siłą go w to odzienie wciśnięto. Najwyraźniej, intuicyjnie wyczuwał, że stając się
politykiem, w ten sposób powinien się nosić. Powiada się, że: „nie szata zdobi człowieka”
Ale w tym powiedzeniu należy dopatrywać się głębi, bo na zewnątrz,
zdobi każdego jak najbardziej i na ważne uroczystości, lub idąc w miejsca powszechnie
uważane za przybytki kulturalny i sztuki, wypadałoby wcisnąć się w garnitur,
albo nieco luźniej, założyć adidasy, wyprasowane w kant jeansy i gustowną
marynarkę. A krawat nie koniecznie, można go przecież zastąpić muchą w grochy. To
będzie strój wyjątkowy i idę o zakład, że będziemy wyróżniać się z kultury
łaknącej gawiedzi!
Przechodząc przez ciąg sklepików handlowych w poszukiwaniu czegoś
zupełnie innego niż gajer, zauważyłem sklep z garniturami, eksponowanymi
również na zewnątrz szerokiego holu łączącego wszystkie stoiska z asortymentem
odzieżowo – obuwniczym, mieszczącymi się pod wspólnym dachem hali targowej. Zatrzymałem
się na moment i obejrzałem modele pokazanych tam garniturów. Zerknąłem na koszule,
gustowne szaliki i krawaty. Po raz pierwszy zachwycając się takim odzieżowym
asortymentem. Ceny były zachęcające, w sam raz na proletariacką kieszeń,
pracownika przemysłu ciężkiego, obywatela państwa, stanowiącego centrum Europy Środkowej. Moja
degustacja nie trwała zbyt długo, bo czas naglił i nie chciałem wpaść w łapy
sprzedawcy, tłumacząc się przed nim, jak dziecko złapane na czymś niestosownym,
mówiąc – ja tu tylko oglądam. Odchodziłem, spoglądając z rozrzewnieniem na panoptikum
(nowe słówko. Ha! Ha!) męskiej odzieży, bo po cóż mnie wielkomiejskiemu
prostakowi garnitur na co dzień, skoro nie chce iść w politykę, jak wielu
chamów w tym kraju?
Moje zainteresowanie tym reprezentacyjnym ubiorem, spowodował
prokurator Teodor Szacki. Nie znacie? Żałujcie!!! Ja też nie znałem do teraz.
Ale posłuchajcie, jaki stosunek miał pan Teodor do garniturów, czym wzbudził
mój zachwyt niesłychany:
„Miał na sobie, jak to sam nazwał „bondowski zestaw”:
brytyjska klasyka, która nigdy go nie zawiodła, gdy chciał zrobić wrażenie.
Garnitur w szarym kolorze nieba przed burzą, w prawie niewidoczne jasne prążki,
błękitna koszula, wąski grafitowy krawat w delikatny deseń. Poszetka z surowego
lnu, wystająca na centymetr z kieszonki marynarki. Spinki i zegarek z malowanej
stali chirurgicznej. W tym odcieniu, co jego gęste. Idealnie siwe włosy.
Wyglądał jak ostoja mocy i trwałości Rzeczypospolitej.
Czuł na sobie spojrzenia dziewcząt, które dopiero zdążyły
przeobrazić się w kobiety – większość z nich właśnie odkryła, że męski świat
nie kończy się na bluzach ich kolegów, wygniecionych marynarkach ojców i
pulowerkach dziadków. Że istnieje klasyczna elegancja, która oznacza męską
delegację spokoju i pewności siebie. Sposobem na powiedzenie: moda mnie nie
interesuje. Ja byłem, jestem i zawsze będę modny.
Kiedyś to wymyślił, jeszcze na studiach i zdecydował się na
brytyjski krój, bliższy, bliższy jego sercu od włoskiego i amerykańskiego,
przyjął za pewnik, że nigdy nie będzie go stać na asortyment z Saville Row, a
nawet na pret-a-porter z wysokiej półki. Musiał więc znaleźć sposób na
nadwiślańskie garnitury, które wyglądają jak od Huntsmana albo Andersona i
Shepparda. I znalazł. To była chyba najpilniej strzeżona tajemnica prokuratora
Szackiego.”
...
Koniec cytatu, wspaniałej, jak owe garnitury – powieści, w
której byłem dzisiaj zanurzony do godziny 0:30, bo oderwać się od niej nie
mogłem i tylko zziębnięte stopy, zmusiły mnie w końcu do tego, lecz cieszę się, że dzięki temu, do przeczytania co nieco kartek
zostało.
Netflix poszedł w odstawkę, bo nawet najlepszy serial nie
potrafi tak mocno zaangażować wyobraźni, jak dobra książka. Gdzie należy mieć
wyobrażenie, nieomal o każdym opisywanym w niej szczególe, aby móc ją czytać
dalej. Gorąco polecam trylogię kryminalną: Uwikłanie, Ziarno Prawdy, Gniew – Zygmunta
Miłoszewskiego. I nie przejmujcie się tym, że być może kiedyś oglądaliście
znakomite ekranizacje Uwikłania (reż. Jacek Bromski) i Ziarna Prawdy (reż.
Borys Lankosz) na dużym lub małym ekranie. Bo te świetne filmy oparte na tych powieściach, są jak
garnitury, które zdobią człowieka, którego warto poznać osobiście.
OLDBOY65
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz